niedziela, 13 grudnia 2015

0. Głupiec

Wszystkie świadectwa ze szkoły podstawowej,  nawet te z czerwonym paskiem, nie mają teraz najmniejszego znaczenia.
Cztery świadectwa z liceum, już bez paska, nie są niczym innym niż kawałkiem kolorowego papieru. Nawet to końcowe zaświadczające o pozytywnie zdanym egzaminie dojrzałości. Legitymujący się nim, piszący szesnaście lat później niniejsze słowa stwierdza, że szanowna komisja egzaminacyjna solidnie się w ocenie dojrzałości pomyliła...
Nawet świadectwo ukończenia studiów politologicznych z wynikiem bardzo dobrym i tytuł magistra po pięciu latach na szczecińskim uniwersytecie - przepustka do zatrudnienia w administracji - jest aktualnie bez większego znaczenia.
Tym bardziej dyplom studium edukacji publicznej Krajowej Szkoły Administracji Publicznej dla wyższych urzędników.
To są wszystko świstki zalegające w segregatorach.
Medale, zakurzone i zakopane w szufladach.
Wszystkie te papiery i metale, niby szlachetne, a nie uszlachetniające, cały ten bagaż plakietek i naszywek, odznak, pamiątkowych oznak, cały ten zbiór kolorowych świecidełek kolekcjonowanych od kilkunastu lat w najróżniejszych organizacjach i na najróżniejszych stanowiskach.
W dniu dzisiejszym, trzynastego grudnia roku pamiętnego, traktuję jako balast.
Bo idzie nowe. W sumie to już doszło, zajęło i okupuje. A nowe ma w dupie dotychczasowe osiągnięcia nieswoich członków, szczególnie uzyskane w okresie ostatnich ośmiu lat.
Legitymacji partyjnej u mnie nie uświadczysz.

Tak, jestem, cytując "Spiętego" z "Hydropiekłowstąpienia", "piekielnie sfrustrowany".
Zamiast depresji cierpię na kurwicę. Długoletnią, nieleczoną. Z całą pewnością prowadzi do powikłań.
Wjechałem w ślepą uliczkę korpusu służby cywilnej i teraz trudno wycofać.
Joseph Campbell pisał o facetach, którzy w połowie życia łapali się na tym, że wspinali się po szczeblach drabiny przystawionej nie do tej ściany co trzeba.
Z chęcią bym przestawił swoją krótką drabinkę.

Dlaczego o tym publicznie piszę?
Bo tylko tyle mi zostało. Po dwunastu latach życia zawodowego.
Umiejętność stukania w klawiaturę i zapełniania znakami kolejnych wersów. Tysiąc osiemset ze spacjami na stronę.
Sformatowana twórczość kanciastego gościa po trzydziestce piątce.
I chociaż tyle razy mówiłem i pisałem "..uj! Kończę z tym", chociaż porzuciłem wiersze, opowiadania, konspekty powieści. Choć wysadzałem blogi i mówiłem "nigdy więcej!"
To zawsze wracałem do tego zgubnego nałogu pisemnej ekspresji. Bo czasem lepiej się ugryźć w język, ale nigdy nie warto drutem kolczastym owijać sobie palców.
Więc piszę. Jeszcze nie zginęła. Jeszcze dycha, choć ledwo zipie. Choć nowy palacz węgla nie sypie, wyroków nie drukuje.
Ja trwam, bezapelacyjnie, do samego końca.

W Tarocie zero przyporządkowane jest Głupcowi, który wyrusza w swoją wędrówkę, najprawdopodobniej wygnany, gryziony w tyłek przez psa.
Z każdym zdaniem pies gryzie mocniej, a ja, głupiec, idę dalej.
Jak znajdę miejsce na komendę "spocznij", to spocznę. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze ciągle w natarciu.
Piszę, więc jestem.
I nikt, absolutnie nikt tej wolności ekspresji odebrać mi, dopóki żyję i tworzę, nie może.
I pamiętajcie - "Idźcie przez zboże! We wsi Moskal stoi..."
Darz bór i czuwaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz