sobota, 28 listopada 2015

Kraina Niespokojnych Deszczy

Dzisiaj dostałem po oczach. Wielkim banerem na "fejsie". Strzał z zaskoczenia, zza węgła, ze strony. Dwa T-shirty moro, jeden z orłem w koronie, drugi w barwach pustynnych. Znana i uznana firma daje Tobie możliwość, żebyś pokazał na wsi i w mieście, jak wygląda husarz albo żołnierz wyklęty. A teraz możesz zamanifestować coś więcej: "Koszulki w kamuflażu WZ.93 Leśny i WZ.93 Pustynny są nowością w ofercie. Kierujemy je do osób prowadzących patriotyczny styl życia i interesujących się militariami oraz wojskowością." [podkreślenie moje].

Nie wiem czy jestem "targetem". Piętnaście, dwadzieścia lat temu kupiłbym bez zająknięcia. Wtedy prowadziłem z całą pewnością patriotyczny styl życia. Co prawda piłem wódkę - wtedy jeszcze mogłem, dziś nie bardzo. Nauczyłem się w ZHP, zanim zostałem harcerzem byłem abstynentem. Ale może picie wódki mieści się w patriotycznym stylu życia. Może w ramach właśnie tej życiowej ścieżki już dawno powinienem mieć w szafie cały asortyment z "kotwicą", czyli znakiem Polski Walczącej. Aktualnie Polska jest stale i permanentnie walcząca - z sobą samą i otoczeniem. Nie wiem o której należy wstawać w ramach patriotycznego stylu życia. Chyba najlepiej o 4;45, a w budziku mieć sygnał wystrzału z "Szlezwig - Holsztyn". Kłaść się spać należy o 21:37, kiedy snem wiekuistym zasnął najwybitniejszy syn "tej ziemi". Nie wiem co należy jeść w ramach kuchni arcypolskiej, co pić to już ustaliliśmy. Nie wiem co z seksem - czy dla sportu czy tylko prokreacyjnie, bo przecież musi być nas więcej niż Niemców, a teraz w wersji 2.0 musi być nas więcej niż Islamistów. W ogóle niewiele wiem. Coraz dogłębniej poświęcam się lekturze codziennych gazet, coraz wnikliwiej staram się oglądać programy info..., przepraszam, propagandowe. I coraz głupszy jestem. Ale wiem jedno. Lat temu bodajże cztery popełniłem wiersz. Zdarzało mi się, poza licznymi błędami życiowymi, z wyborem zawodowym na czele, popełniać wiersze. Nie wiem czy można to uznać za przejaw bycia poetą, nie wiem czy w aktualnej sytuacji bycie poetą wpisuje się w prowadzenie patriotycznego stylu życia. Wiersz jest, trwa sobie, żyje własnym życiem. I nic nie stracił po czterech latach na aktualności.

KRAINA NIESPOKOJNYCH DESZCZY

eksplozja kropli lej na bombę
co dziś wybuchła sąsiadowi
bambosze w pełnej gotowości
dziś znów ruszamy na Warszawę

łączność zerwana rząd w Rumunii
Radio Maryja wciąż nadaje
w piwnicy zapas mam kartofli
i grunt że dzieci odchowane

opaskę trzymam w pogotowiu
choć biel zszarzała róż nie krzepi
pół tony cukru chowam w schowku
szwagier ambrozję może pędzić

i nie wiem już do polskiej nędzy
czy polskość w sobie dobrze noszę
i nie odpowiem na pytanie
czy geny z Tutsi czy krew z Hutu

niechaj trwa żywot ocaleńca
niech pogorzelec dom swój stawia
zostawcie tylko mi parasol
I chroń mnie Panie od sąsiada

wtorek, 24 listopada 2015

Amator życia

Znacie słowo "antonim"? A "synonim"? No więc antonim jest antonimem synonimu...
Czyli po ludzku - przeciwieństwem. Jakoś z synonimem łatwiej, z Antonim zdecydowanie pod górkę.
W ogóle ostatnio pod górkę i napięciowo. Ale nie, nie dam się namówić na polityczne komentatorstwo. Sprawozdawca z podwórkowej napierdalanki to nie ja. Za stary jestem na rolę korespondenta wojennego. Z gończego psa w pogoni za newsami o dziejowej rozpierdusze przemieniłem się w leniwego kocura, który obrósł dostatnim sadłem, ceni sobie ciepło i pożywienie poddawane pod nos. A walka z myszami już go po prostu nie rajcuje. I pomimo skończenia w epoce World Trade Center i czasach, kiedy spierano się czy Fukuyama i "koniec historii", czy Huntington i "zderzenie cywilizacji", mało obecnie nobilitującego tytułu magistra nauk politycznych - ekspert ze mnie żaden. Konkurencja komentatorska zbyt mordercza. Dzisiaj każdy stukający w klawiaturę ma głos. Częściej słychać nabazgrolone ujadanie, niż składną i sensowną literową kompozycję. Więc uciekam z tej kakofonii, zaszywam się w legowisku biurwowym, choć wiem, że dostatnie czasy są policzone. Że jeźdźcy Apokalipsy już wystrzelili z bloków startowych i zapierdalają w minutę do dwustu na godzinę i taranują mój dotychczasowy mały ład. Skoro polityka nie, to może sztuka? I tutaj kompetencji również niewiele. Do teatru nie pamiętam kiedy, nawet telewizyjny na VOD jakoś nie bardzo. W kinie pięć razy w skali roku. Poczekam aż nakręcą o Pileckim, o Powstaniu, o Monte Cassino, Bitwę Warszawską II reaktywują a skończy się jak zawsze. Kac Vava. Sam jestem pochłonięty akwizycją własnych stu stron, które zapewnią milion w kinie, a mi sławę, czerwony dywan i kasę na prostytutki i zapiekanki, o zabezpieczeniu rodziny nie wspominając, bo to oczywista oczywistość. I tak jak Raczkowski napisał najpierw książkę która zasilała jego konto na dziwki i narkotyki, a teraz ogłasza "bye bye kokaino" i wydaje kolejną żeby mieć na odwyk, tak ja ograniczam ilość słów które zasysam z publicznej przestrzeni, przetrawiam w mózgu,sercu, jelitach i dupie i wypuszczam z powrotem pod postacią własnej słownej kompozycji.
Najsłynniejszy wywiad z wicepremierem i ministrem kultury i dziedzictwa narodowego widziałem.
Jak wspomniałem, na teatrze się nie znam, Jelinek nie czytałem, i za Boginię nie wiem, dlaczego polskie środowisko porno nie chce poszerzyć krąg odbiorców i udać się na deski. Fakt, na deskach może być niewygodnie, szczególnie w arcypolskiej pozycji "na kolana". Stąd import czeskich, jakże bardziej wyzwolonych i otwartych braci Słowian z południa. Z czeskim porno kojarzy mi się tylko sztandarowa kwestia "Pozor! Budu triskal! I żeby nie było, że jestem fanem czeskiego porno - tę kwestię znam od żony. Przynajmniej nawet w czeskich pornosach jest zdecydowanie więcej kultury, bo pomimo dosyć trudnej sytuacji przederekcyjnej ostrzegają drugą stronę co się może wydarzyć. U nas, w kochanej Polsce, w jeszcze trudniejszej sytuacji postelekcyjnej nikt nikogo nie ostrzega i twórczo tryska jak popadnie.
Zatem chowam się. Szukam antonimu, nie Antoniego. Dla słowa "ekspert". Jest, mam.
Amator.
Amator życia.

poniedziałek, 2 listopada 2015

"dziki nie"


Już nie jest dziki. Nie pamiętam, od kiedy przestałem go już tak nazywać. Co to za dzikus, zaczynający dzień od porannej lektury? W granatowym szlafroku i z burzą jasnych włosów wygląda jak wnuk „Blejka” Carringtona z dynastii. Wychodzi chwiejnym porannym krokiem z sypialni, na wpół zaspany i nieśpiesznie kieruje się do stolika. Na dwóch stosach mały księgozbiór. Jakieś dziesięć, piętnaście pozycji. Dziennie ma w małych rączkach więcej książek niż statystyczny Polak przez rok. Zna je bardzo dobrze. Ja na pamięć. Tygrys na okładce. Pokazuje mi go z tą samą niezmienną ekscytacją. Tygrys, tak jak wilk należy do jego ulubionych zwierząt. Łączy ich ta sama drapieżność. Już nie jest dziki, ale i tak potrafi błyskawicznym kocim albo wilczym ruchem zadrapać mi jednym uderzeniem okolice oka. Nie potrafi ich nazwać, za to z ekscytacją imituje ni to warczenie, ni pohukiwanie. Wtedy jest groźny. Ale za chwilę przerzuca kartkę i znajduje ulubione kaczki. „A kaczka”. Ten przedrostek który porządkuje mu świat. A mama, a tata. A tam. A tam księżyc, bo jak na każdego fana wilków przystało, zafascynował go zdecydowanie bardziej niż słońce. Słońce to „światło” a księżyc to „księżyc”. Nie wyje do niego. W ciszy nabożnie kontempluje tajemniczy blask na ciemnym niebie. A ja razem z nim.

Już nie jest dziki. Choć w swoim języku, który momentalnie brzmi jak skrzyżowanie japońskiego z suahili nazywa swój świat. Owca jest „meme”, koza też. Kogut jest „gogutem”. Kiedy zobaczył mnie w koszulce z godłem Najjaśniejszej w koronie, też pokazał, że to „gogut”. Może ma rację, może ten samczy haremowy nielot bardziej by pasował na nasz narodowy symbol? Nie oglądamy razem wiadomości. Brak telewizora jest błogosławieństwem. Na laptop mówi „rara”. Od lwa Rary. Dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut dziennie dawkowanych bajek, piosenek i filmików. Radosne oczekiwanie kiedy w końcu usłyszy dyskotekowe „number songs”, gdzie cyferki szaleją przy ostrym bicie. I on też wywija jedną ręką podrygując to w jedną to w drugą stronę w swoim skrzyżowaniu atawistycznego tańca plemiennego z autorską wersją „brejkdensa”.

Już nie jest dziki. Szymon – oczytany bystrzacha z arsenałem jakiś trzydziestu lub więcej słów. Na trzy miesiące przed skończeniem dwóch lat. Jakby to on powiedział: „dziki nie”. Wtedy, gdy puszczam mu trzyminutowy kawałek z YouTuba z Fronczewskim z brodą w roli głównej. On chce Rarę. Albo jeszcze lepiej „Kaczuchy” z mini disco, z rybką mini mini na okładce.