piątek, 29 stycznia 2016

Intymne słowo na "p"


http://www.blogroku.pl/2015/zgloszenie/18,181,hardchief

Jestem potomkiem niepiśmiennych pańszczyźnianych chłopów. Noszę w sobie ich pewnie mało chwalebny chromosom Y, który niecałe trzy lata temu przekazałem synowi. W rodzinnej genealogii kończącej się zaledwie dwa pokolenia wstecz żadnych narodowych bohaterów, tragicznych powstańców, zawadiacko podkręcających wąsa kawalerzystów, niewiele ułańskiej fantazji, za to sporo chłopskiego sprytu i zaradności. Przechowuję pięć i pół litra niehonorowej cieczy z gatunku O Rh +. I nie ma ona szlachetnego koloru błękit. Zgodnie z obowiązującymi przepisami państwo, którego jestem pełnoprawnym i w miarę aktywnym obywatelem, może się upomnieć, żebym był gotów trochę jej użyczyć. Bez kaucji zwrotnej. Na wszelki wypadek. I stan. Na przykład wyjątkowy. Wojenny trwa od roku po moich narodzinach. Do dziś. Z krótkimi przerwami na rozejm.

Jestem członkiem wspólnoty, która staje dumnie wyprostowana kiedy leci Mazurek Dąbrowskiego. Znam jego cztery zwrotki i śpiewam „kiedy”, a nie „póki”. My żyjemy. My. Tu i teraz. Najmniej ufająca sobie nacja. Z tysiącletnią, w naszym mniemaniu jakże wyjątkową historią.

Spędziłem w tej wspólnocie trzydzieści pięć lat. Nadal dobrowolnie pozostaję, choć w przeciwieństwie do przywiązanych do ziemi wspomnianych przodków – żadna siła mnie tutaj nie trzyma. Nie wszystko mi się podoba. Nawet ze smutkiem stwierdzam że coraz mniej. Ale z różnych względów jestem tu. Wstaję o piątej trzydzieści rano i zamiast na folwark ruszam na siódmą do miejsca pracy. Za efektywny pobyt w niej utrzymuję siebie i rodzinę. I oddaję państwu część pieniędzy. Na dobro wspólne. Lekko zaniepokojony, jak zostanie ono zagospodarowane. Jak cały ten publiczny wspólny interes jest zarządzany.

Moi rodacy są ludźmi, z którymi paradoksalnie najłatwiej - poprzez wspólny język - i najtrudniej - poprzez różną interpretację tych samych, jednak odmiennie interpretowanych słów – jest mi się porozumieć. Szczególnie, kiedy słowa stają się ważniejsze od czynów. Rzeczowniki okraszane przymiotnikami wypierają czasowniki. Ten jakże ważny na literę „P” ostatnio nie wiedzieć czemu rozmiękczany przez przymiotnik „prawdziwy”, to rzeczownik jak w mordę strzelił. Ale ja nie lubię go słownikowo rozwijać. Wolę zbiór czynności, które wskazują mi, czy mówimy o tym samym. Moja prywatna lista ulubionych „patriotycznych” czasowników:

- pracować (dla wspólnych kołaczy)

- pisać (po polsku, dbając o wyróżniający i spajający nas język),

- sprzątać (np. „niczyj” czyli nasz wspólny chodnik) ,

- dbać (o siebie, o nas, o wspólną atmosferę i przestrzeń),

- uśmiechać się (na przykład w kolejce do kasy albo w autobusie),

- wspierać (tych, którzy potrzebują naszej pomocy),

- myśleć (o tym kim jesteśmy, co za nami, ale przede wszystkim dokąd zmierzamy),

- kibicować (nie tylko sportowcom, ale wszystkim rodakom – także tym na przykład ze świata nauki, biznesu i sztuki).

W ostateczności walczyć, przede wszystkim o coś, nigdy przeciwko sobie. Kiedy są różnice spierać się, ale z szacunkiem dla odmiennego spojrzenia drugiej strony. Bo łączy nas coś więcej niż biologia, krew, genealogia i miejsce narodzin. A samo słowo „patriotyzm” jest bardzo intymne, że trochę czerwienię się kiedy mam o nim wspominać. I niech intymnym pozostanie, jak przystało na miłosne zaklęcie. Sprawiające, że ludziom połączonym szeroką tożsamością jest ze sobą po prostu dobrze.

niedziela, 3 stycznia 2016

2016: "Rok zaciśniętych pięści"

Z Nowym Rokiem przyjąłem kilka założeń, które najogólniej można ująć jako twórczo-egzystencjonalne, cokolwiek by to nie miało znaczyć.
 Po pierwsze - nadal zamierzam pisać, długopisu, który mój niespełna dwuletni syn nazywa pisakiem i domaga się go codziennie, odkładać nie będę. Klawiatura i czytelnicy nadal będą katowani moimi wewnętrznymi konfliktami - bezapelacyjnie, do samego końca - mojego, klawiatury lub czytelników.
 Postanowiłem jednakże być bardziej "ekumeniczny". W kraju pełzającej wojny domowej i totalnej wojny kulturowej to niełatwe. Więc wysupłałem nieco więcej z budżetu na prasę i poza noworocznym wydaniem "Polityki" z Kaczyńskim zafundowałem sobie "Do Rzeczy" i "Uważam Rze". Zatem do rzeczy. Na okładce zaciśnięte biało-czerwone pięści i napis "2016 KTO WYGRA TĘ WOJNĘ". Pewnie nikt, co najwyżej zafundujemy sobie kolejne pogorzelisko i jak zwykle na własne życzenie spie...limy wszystko sami. No ale jeszcze parę miesięcy, tygodni i dni do końca 2016 zostało...

 W tamtym roku zależało mi na rozdziewiczeniu drukiem. No i się rozdziewiczyłem opowiadaniem "Bogini zapłać" w antologii konkursowej "Obiecaj". I chyba niedługo wrzucę to opowiadanie tutaj, bo zbiór ani reklamowany, ani nie łatwy do dostania. A szkoda, bo poza moim "falliczno-cyckowym" jest tam kilka naprawdę rewelacyjnych tekstów - nie tylko przyszłych, ale i aktualnych ważnych nazwisk w polskiej współczesnej literaturze.
 W tym roku ciśnienia na druk już nie mam. Zależy mi przede wszystkim żeby pisać, ale jeszcze bardziej zależy mi na tym, żeby być czytanym. I za każde odwiedziny i za nieliczne do tej pory komentarze - ogromne "Bogini zapłać". Twoje spojrzenie czytelniczko i czytelniku w tym momencie na ekran jest dla mnie bezcenne.
 Jedyne, o co jestem spokojny, to tematy. Czasy są dynamiczne. Idealnie wpisują się w chińskie przekleństwo: "obyś żył w ciekawych czasach..."