wtorek, 30 grudnia 2014

Śpiący Rycerze - odcinek 2

No i się przebudzili. Łaziły procesje od gór do morza, szwendali się pielgrzymi od Bugu do Odry i z powrotem. I zawodzili, jak to im źle. I śpiewali "Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie".  Już lepiej jakby za hymn sobie wzięli "znowu w życiu mi nie wyszło". Wtedy może bym się przyłączył. Poczuł solidarność i wspólnotę tych samych chujowych emocji. A teraz nic nie czuję. Bo nie potrzebni mi wybudzeni śpiący rycerze, ani żadni inni wysłannicy. Pierwszy z jeźdźców Apokalipsy już jest. Zadomowił się w naszym ukochanym "Lemingradzie".

Ukrył się w dziąsłach małego. Zamieszkał tam, gdzie powinny być górne kły. I trzyma je mocno, żeby nie wyszły. Za to ja już dawno wyszedłem z siebie i nie daję rady. Ząbkowanie - kurwa mać. Aniele stróżu mój - ty zawsze przy mnie stój i mnie podtrzymuj. Rano, kiedy młody budzi się wkurzony samym faktem, że się obudził. W południe - kiedy płacze z powodu, że telefon mu przerwał drzemkę, a mi jedyne trzydzieści minut względnego spokoju. I teraz - wieczorem, kiedy jacyś debile napierdalają hukowymi w przeddzień Sylwestra. Aniele cierpliwości, zamieszkaj w naszym M4 i daj ją wszystkim domownikom. Wtedy, kiedy próbuje go karmić, a on nie chce. A za cztery minuty płacze, że jest głodny.  I ty dobra wróżko zębuszko jednym zaklęciem przemień małą paszczę z trzema krzywymi dolnymi w niebezpieczny otwór pełen strasznych ostrzy. 

No i oczywiście dzisiaj dodatkowo wysypka. Wiem, żadna dżuma, cholera ani ebola. Ale strach jest. Widmo wizyty u pediatry straszy.  A ci mi tutaj, że Polska powinna się przebudzić, powstać z kolan, otrzepać kurz i pył.  No i te wybudzone zakute łby, spod kresowych stanic, z Somosierry, Chocimia i Kircholmu.  Też bezzębne - dziady jedne z drugim.  I na tych szczerbatych rycerzy spod wypłowiałych sztandarów czeka co najmniej jedna trzecia Polski. Jak ja na ostatniego mleczaka.

sobota, 27 grudnia 2014

Śpiący rycerze. Opowieść w odcinkach. Odcinek 1

27.XII


Poświątecznie. Przednoworocznie. Pięć dni do końca roku. Trzysta sześćdziesiąty odcinek serialu pod tytułem „rok pański dwa tysiące czternasty”. Gatunek: tasiemiec – pożerający czas, energię, wolę i ochotę. Nadaję ze Szczęśliwic. Do szczęścia cholernie daleko.

            Powinienem coś postanowić. Przecież jestem w tym stanie ducha, który wyzwala w człowieku przekonanie o niezwykłej mocy czasu pomiędzy Wigilią a Trzema Królami. Nawet dla heretyka, a de facto apostaty. Wierzący niepraktykujący, albo inna kombinacja – nieważne. Parę słów można zawsze nabazgrolić. Coś w stylu „od pierwszego stycznia będę robił codziennie pompki”. Jak dziarski dziadek. „Z początkiem roku nie wleje w siebie ani grama kapitalistycznej Coca Coli”. „Będę codziennie pielęgnował twarz żelem oczyszczającym pory”. „Pora na sensowne podejście do życia”. I tak do stu punktów. Lista stu rzeczy, których musisz dokonać w przededniu nadciągającej Apokalipsy.

            Albo – „codziennie będę prowadził dzienniczek”. Uczuć. Faktów i aktów. Skryte, tajemne zapiski emocjonalnego ekshibicjonisty. Każde zdanie opublikowane po stu osiemdziesięciu sekundach od powstania i rzucone jak przynęta. Kolejny sezon polowania na „lajki” uważam za rozpoczęty. One nigdy nie są pod ochroną, nie śpią snem zimowym. Dokarmiane cały czas jak żubry, sarny, jelenie, dziki i łosie. Właśnie. Jak „Łoś, superktoś”. Mam go na specjalnych bokserkach. Łoś z matecznika. „Lubię to”. Wielkie poroże chroniące jajka.

            Więc jest postanowienie poprawy, naprawy, jest wezwanie do działania i narzucona dyscyplina dziennego stukania tysiąca ośmiuset znaków ze spacjami. Czyli zostało mi jeszcze dwieście trzy. Sto sześćdziesiąt jeden. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Jak trafić w dziesiątkę, wygrać szóstkę, wskoczyć w pierwszą trójkę i stać się numer jeden?”

            Apokalipsa. Nadciąga. Pełznie powoli skradając się pod płot odgradzający mnie od złego świata. Chroniący przytulne trzypokojowe, pięćdziesięciotrzymetrowe z balkonem i dwoma miejscami postojowymi przed inwazją obcych sił z zewnątrz. Pozostało pisać. Dopóki prąd w gniazdku. Ciepła woda w kranie. Sprawne ogrzewanie. Naładowana bateria i niespłacone: hipoteczny i konsumpcyjny.

            Stan wojenny. Wciąż trwa. Nikt nie ogłosił demobilizacji. Jestem w gotowości. Czuwam. Bezapelacyjnie, do samego końca. Ostatecznego ciągu komend: „padnij”, „powstań”, „spocznij”, „śpij”, „śnij”.

            Na mieście mówią, w Internecie piszą, w mediach szepczą, na twitterze ćwierkają. Że się w końcu przebudzili. W Tatrach. Śpiący rycerze… Podobno idą na miasto królewskie. Na razie na Kraków. „Kraków. Dawna stolica Polaków”. Ja już też przebudzony. Ocknięty cyknięty. Po dwóch „Tatrach”. Z przetrawioną swojską kanapką zbójnicką. Niech przychodzą. Niech się w końcu coś zacznie dziać. Apokalipsa. „Lubię to”.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

"Sztuka wojny" dla tatów (oraz mam, żon, konkubin, partnerek i kochanek)

 Szlachetny mistrz Sun Tzu powiada tak: "nie jest sztuką wygrać sto razy w stu bitwach. Sztuką jest wygrać bez bitwy." A ja mu mogę odpowiedzieć: spróbuj wytrzymać 268 dni tacierzyńskiego bez strat własnych cwaniaku. Zastosuj te swoje mądrości sprzed wieków, gdzie najbardziej oświeconym o "gender" się nie śniło i wykorzystaj swe pechowe trzynaście ksiąg w 38 tygodni urlopu. Urlopu! Ktoś, kto wprowadził do ustawodawstwa pojęcie "urlopu rodzicielskiego" chyba nie spędził ani tygodnia z niemowlakiem. Wypoczynek i sielanka. Co tam korpo-warriorsi. Co tam administracyjne biurwo-dupo-godziny. Handel hurtowy i detaliczny. Tacierzyństwo przypomina nieco profesję prostytutki. Siedzisz, czekasz, rozwiązujesz krzyżówki, hulasz po fejsie, a  w razie czego próbujesz nieporadnie oddać się w całości spragnionemu darmowej miłości osobnikowi.

I o tym jest ten traktat.

Księga I

Żeby zostać ojcem wystarczy jedno zwycięstwo. Nawet nie twoje, tylko takiego jednego z witką. Ale "sukces" w Wojnie Plemników wędruje na twoje konto. Żeby zostać tatą, żaden zwycięski plemnik (z) ni chu...steczki nie pomoże.
Ojcem zostajesz lub przez przypadek. Z tacierzyństwem jest tylko jedna opcja. Myślisz, że wiesz na co się decydujesz.
Gówno wiesz!
Nawet jak masz przyjaciela "stachanowca", który dorobił się trójki, piątki i siódemki, i byłes u niego kilka razy w odwiedziny. I usłyszałeś - spoko stary, jedno w tą jedno w tamtą nie robi różnicy - to nie masz szans, żebyś przeczuwał co cię naprawdę czeka.
Nawet jeżeli przeczytałeś wszystkie książki Golemana, a inteligencję emocjonalną masz taką, że kołcze i kołczanki  bezradnie rozkładają ręce na twoją empatyczną asertywność. Nawet jeśli masz w sobie spokój mistrza Yody i moc przeszywa cię na wskroś - i tak nie unikniesz choć sekundy z własnym obliczem w masce Dartha Vadera..
Nie ma bata, nawet jeżeli "Podręcznik wojownika światła" Coelho towarzyszy ci zaraz po przebudzeniu i tuż przed zaśnięciem. Czeka cię test twardości.
Dlatego warto się przygotować, zakupić odpowiednią bibliotekę szczęśliwego dziecka, szczęśliwego rodzica, rodzicielstwa bliskości, a najlepiej zestaw Hogg Tracy dla zaklinaczy-tresowaczy.
To cię uspokoi. To ci absolutnie nie pomoże. Ja ci też nie pomogę, ale uwierz mi - skoro ja przez to przeszedłem a opieka społeczna jeszcze nie zapukała do mych drzwi - to dasz radę! A ja radę mam dla Ciebie nie jedną...