sobota, 27 grudnia 2014

Śpiący rycerze. Opowieść w odcinkach. Odcinek 1

27.XII


Poświątecznie. Przednoworocznie. Pięć dni do końca roku. Trzysta sześćdziesiąty odcinek serialu pod tytułem „rok pański dwa tysiące czternasty”. Gatunek: tasiemiec – pożerający czas, energię, wolę i ochotę. Nadaję ze Szczęśliwic. Do szczęścia cholernie daleko.

            Powinienem coś postanowić. Przecież jestem w tym stanie ducha, który wyzwala w człowieku przekonanie o niezwykłej mocy czasu pomiędzy Wigilią a Trzema Królami. Nawet dla heretyka, a de facto apostaty. Wierzący niepraktykujący, albo inna kombinacja – nieważne. Parę słów można zawsze nabazgrolić. Coś w stylu „od pierwszego stycznia będę robił codziennie pompki”. Jak dziarski dziadek. „Z początkiem roku nie wleje w siebie ani grama kapitalistycznej Coca Coli”. „Będę codziennie pielęgnował twarz żelem oczyszczającym pory”. „Pora na sensowne podejście do życia”. I tak do stu punktów. Lista stu rzeczy, których musisz dokonać w przededniu nadciągającej Apokalipsy.

            Albo – „codziennie będę prowadził dzienniczek”. Uczuć. Faktów i aktów. Skryte, tajemne zapiski emocjonalnego ekshibicjonisty. Każde zdanie opublikowane po stu osiemdziesięciu sekundach od powstania i rzucone jak przynęta. Kolejny sezon polowania na „lajki” uważam za rozpoczęty. One nigdy nie są pod ochroną, nie śpią snem zimowym. Dokarmiane cały czas jak żubry, sarny, jelenie, dziki i łosie. Właśnie. Jak „Łoś, superktoś”. Mam go na specjalnych bokserkach. Łoś z matecznika. „Lubię to”. Wielkie poroże chroniące jajka.

            Więc jest postanowienie poprawy, naprawy, jest wezwanie do działania i narzucona dyscyplina dziennego stukania tysiąca ośmiuset znaków ze spacjami. Czyli zostało mi jeszcze dwieście trzy. Sto sześćdziesiąt jeden. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Jak trafić w dziesiątkę, wygrać szóstkę, wskoczyć w pierwszą trójkę i stać się numer jeden?”

            Apokalipsa. Nadciąga. Pełznie powoli skradając się pod płot odgradzający mnie od złego świata. Chroniący przytulne trzypokojowe, pięćdziesięciotrzymetrowe z balkonem i dwoma miejscami postojowymi przed inwazją obcych sił z zewnątrz. Pozostało pisać. Dopóki prąd w gniazdku. Ciepła woda w kranie. Sprawne ogrzewanie. Naładowana bateria i niespłacone: hipoteczny i konsumpcyjny.

            Stan wojenny. Wciąż trwa. Nikt nie ogłosił demobilizacji. Jestem w gotowości. Czuwam. Bezapelacyjnie, do samego końca. Ostatecznego ciągu komend: „padnij”, „powstań”, „spocznij”, „śpij”, „śnij”.

            Na mieście mówią, w Internecie piszą, w mediach szepczą, na twitterze ćwierkają. Że się w końcu przebudzili. W Tatrach. Śpiący rycerze… Podobno idą na miasto królewskie. Na razie na Kraków. „Kraków. Dawna stolica Polaków”. Ja już też przebudzony. Ocknięty cyknięty. Po dwóch „Tatrach”. Z przetrawioną swojską kanapką zbójnicką. Niech przychodzą. Niech się w końcu coś zacznie dziać. Apokalipsa. „Lubię to”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz