poniedziałek, 2 listopada 2015

"dziki nie"


Już nie jest dziki. Nie pamiętam, od kiedy przestałem go już tak nazywać. Co to za dzikus, zaczynający dzień od porannej lektury? W granatowym szlafroku i z burzą jasnych włosów wygląda jak wnuk „Blejka” Carringtona z dynastii. Wychodzi chwiejnym porannym krokiem z sypialni, na wpół zaspany i nieśpiesznie kieruje się do stolika. Na dwóch stosach mały księgozbiór. Jakieś dziesięć, piętnaście pozycji. Dziennie ma w małych rączkach więcej książek niż statystyczny Polak przez rok. Zna je bardzo dobrze. Ja na pamięć. Tygrys na okładce. Pokazuje mi go z tą samą niezmienną ekscytacją. Tygrys, tak jak wilk należy do jego ulubionych zwierząt. Łączy ich ta sama drapieżność. Już nie jest dziki, ale i tak potrafi błyskawicznym kocim albo wilczym ruchem zadrapać mi jednym uderzeniem okolice oka. Nie potrafi ich nazwać, za to z ekscytacją imituje ni to warczenie, ni pohukiwanie. Wtedy jest groźny. Ale za chwilę przerzuca kartkę i znajduje ulubione kaczki. „A kaczka”. Ten przedrostek który porządkuje mu świat. A mama, a tata. A tam. A tam księżyc, bo jak na każdego fana wilków przystało, zafascynował go zdecydowanie bardziej niż słońce. Słońce to „światło” a księżyc to „księżyc”. Nie wyje do niego. W ciszy nabożnie kontempluje tajemniczy blask na ciemnym niebie. A ja razem z nim.

Już nie jest dziki. Choć w swoim języku, który momentalnie brzmi jak skrzyżowanie japońskiego z suahili nazywa swój świat. Owca jest „meme”, koza też. Kogut jest „gogutem”. Kiedy zobaczył mnie w koszulce z godłem Najjaśniejszej w koronie, też pokazał, że to „gogut”. Może ma rację, może ten samczy haremowy nielot bardziej by pasował na nasz narodowy symbol? Nie oglądamy razem wiadomości. Brak telewizora jest błogosławieństwem. Na laptop mówi „rara”. Od lwa Rary. Dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut dziennie dawkowanych bajek, piosenek i filmików. Radosne oczekiwanie kiedy w końcu usłyszy dyskotekowe „number songs”, gdzie cyferki szaleją przy ostrym bicie. I on też wywija jedną ręką podrygując to w jedną to w drugą stronę w swoim skrzyżowaniu atawistycznego tańca plemiennego z autorską wersją „brejkdensa”.

Już nie jest dziki. Szymon – oczytany bystrzacha z arsenałem jakiś trzydziestu lub więcej słów. Na trzy miesiące przed skończeniem dwóch lat. Jakby to on powiedział: „dziki nie”. Wtedy, gdy puszczam mu trzyminutowy kawałek z YouTuba z Fronczewskim z brodą w roli głównej. On chce Rarę. Albo jeszcze lepiej „Kaczuchy” z mini disco, z rybką mini mini na okładce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz