wtorek, 8 grudnia 2015

Przeciąg

Drugi raz w życiu śniło mi się, że spierdalam przed trąbą powietrzną. I wulgaryzm jest tutaj jak najbardziej uzasadniony, no bo nawet jeśli tylko onirycznie czujesz nadciagającą wirującą rozpierduchę, to zwykła ucieczka nie pomoże.  Próbowałem się ewakuować, czy skutecznie - nie wiem, obudziłem się nim tornado zmiotło mnie z powierzchni ziemi. Tej ziemi.

Na tej ziemi nawet nie tyle wietrznie i burzowo, co lodowato smutno. A mimo to mam poczucie, że każdego dnia temperatura w kotle podnosi się o stopień dwa, i ciężko odczuć całym sobą, że jest się ugotowanym. Od stóp, przez miękkie jaja aż po jajowatą czaszkę. Gotowanie na twardo. W nowej odnowionej najjaśniejszej przenajświętszej.

I tkwię w tej smucie z wewnętrznym przekonaniem, że czas "spierdalać". Zabrać zabawki i podziękować za nowe porządki w piaskownicy. I przenieść się do innej, bardziej kulturalnej, mniej toksycznej. Czy się uda? To obecnie mój jedyny dylemat. Dylemat więźnia.

Mam dość uderzania w wysokie tony. Pisania kolejnych odezw, apeli i lamentów.
Czasy są "chujowe" (przepraszam, ale jak to inaczej wyrazić) koniec kropka.
Trąba na horyzoncie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz