niedziela, 8 marca 2015

Fan (atyk/Atak!)

Słucham.
Od wczoraj. Od dziesięciu lat.
Od "Powstania" w 2005 r., poprzez "Gusła", "Gospel", "Prąd stały/Prąd zmienny", "Soundtrack", płytę z zapisem koncertu w "Trójce". No i ostatnia - "dzieciom".
Nie recenzuję. Nie jestem obiektywny. Nie muszę być. Rozkoszuje się słowem i dźwiękiem.
Ten zespół mnie uformował. Dzięki Panom z Płocka i okolic, bardzo blisko mojego aktualnego miejsca zamieszkania, HardChief się muzycznie określił, literacko rozwinął. I czerpię garściami z wersów i upajam się tym, co leci z głośników. Do tego parę wspomnień koncertów w całej Polsce, od Muzeum Powstania - pokazali mnie w TV w Wiadomościach, ówczesny mój szef pytał mnie czy zażywam narkotyki, przez miejscówki po obu stronach Wisły, szczeciński "Hormon", gdyński "Opener", Śląsk, Toruń, no i Woodstock - 2008 r. Kiedy byłem ostatnio? Nie pamiętam. Opuściłem się. Ale nadal wiernie nabywam kolejne płyty i nadal z przyjemnością słucham.

Wczoraj też nabyłem dwa numery "Wilq". Z "Wilq" jest podobnie jak z "Lao Che". Tylko dłużej, od jedenastu lat. 21 zeszytów. Będę chował przed młodym jak podrośnie i pokaże mu na osiemnastkę. Bo teksty tam są takie, że ho ho ho.
I jak mawia trener Piechniczek ustami Entombenda - "dziwnym nie jest".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz