Już
nie jest dziki. Nie pamiętam, od kiedy przestałem go już tak nazywać. Co to za
dzikus, zaczynający dzień od porannej lektury? W granatowym szlafroku i z burzą
jasnych włosów wygląda jak wnuk „Blejka” Carringtona z dynastii. Wychodzi
chwiejnym porannym krokiem z sypialni, na wpół zaspany i nieśpiesznie kieruje
się do stolika. Na dwóch stosach mały księgozbiór. Jakieś dziesięć, piętnaście
pozycji. Dziennie ma w małych rączkach więcej książek niż statystyczny Polak
przez rok. Zna je bardzo dobrze. Ja na pamięć. Tygrys na okładce. Pokazuje mi
go z tą samą niezmienną ekscytacją. Tygrys, tak jak wilk należy do jego
ulubionych zwierząt. Łączy ich ta sama drapieżność. Już nie jest dziki, ale i
tak potrafi błyskawicznym kocim albo wilczym ruchem zadrapać mi jednym
uderzeniem okolice oka. Nie potrafi ich nazwać, za to z ekscytacją imituje ni
to warczenie, ni pohukiwanie. Wtedy jest groźny. Ale za chwilę przerzuca kartkę
i znajduje ulubione kaczki. „A kaczka”. Ten przedrostek który porządkuje mu
świat. A mama, a tata. A tam. A tam księżyc, bo jak na każdego fana wilków
przystało, zafascynował go zdecydowanie bardziej niż słońce. Słońce to „światło”
a księżyc to „księżyc”. Nie wyje do niego. W ciszy nabożnie kontempluje
tajemniczy blask na ciemnym niebie. A ja razem z nim.
Już
nie jest dziki. Choć w swoim języku, który momentalnie brzmi jak skrzyżowanie
japońskiego z suahili nazywa swój świat. Owca jest „meme”, koza też. Kogut jest
„gogutem”. Kiedy zobaczył mnie w koszulce z godłem Najjaśniejszej w koronie,
też pokazał, że to „gogut”. Może ma rację, może ten samczy haremowy nielot
bardziej by pasował na nasz narodowy symbol? Nie oglądamy razem wiadomości.
Brak telewizora jest błogosławieństwem. Na laptop mówi „rara”. Od lwa Rary. Dwadzieścia,
dwadzieścia pięć minut dziennie dawkowanych bajek, piosenek i filmików. Radosne
oczekiwanie kiedy w końcu usłyszy dyskotekowe „number songs”, gdzie
cyferki szaleją przy ostrym bicie. I on też wywija jedną ręką podrygując to w
jedną to w drugą stronę w swoim skrzyżowaniu atawistycznego tańca plemiennego z
autorską wersją „brejkdensa”.
Już
nie jest dziki. Szymon – oczytany bystrzacha z arsenałem jakiś trzydziestu lub
więcej słów. Na trzy miesiące przed skończeniem dwóch lat. Jakby to on
powiedział: „dziki nie”. Wtedy, gdy puszczam mu trzyminutowy kawałek z YouTuba
z Fronczewskim z brodą w roli głównej. On chce Rarę. Albo jeszcze lepiej „Kaczuchy”
z mini disco, z rybką mini mini na okładce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz