środa, 18 marca 2015
Przedwojnie
Wypisałem się.
Jak długopis męczony zbyt długim bazgraniem. Więc już rzadko bazgrolę, z pustym środkiem, jadę na resztkach atramentu sympatycznego. Tego niesympatycznego jest na około multum. I raczej w kolorze żółci niż granatu. Na szczęście granaty jeszcze u nas nie wybuchają.
Kończy się przedwiośnie, trwa niekończące się przedwojnie.
Do tego znaki na niebie - piątkowe zaćmienie słońca. Strach się bać.
Rakiet iskander, głowic atomowych, oddziałów doborowych, silnych zwartych i gotowych mołojców.
Strach się bać ankieterów zadających pytanie - co by pan zrobił w przypadku zbrojnej napaści na Polskę. Ponad 30% wybiera styl Gandhiego, 27 procent nie znając odpowiedzi deklarują - "będę strzelał", a co piąty nucąc "Sorry Polsko" zamierza pomachać ręką jak mój trzynastomiesięczny syn i wydać autokomendę "papapa".
A ja się wypisuję. Z odpowiedzi co bym zrobił. Łatwiej pisać niż robić. O nie, ostatnio wcale nie jest łatwo...
Rozpisałem się. A tu trzeba jeszcze przygotować się na ciężkie czasy przedwojnia.
niedziela, 8 marca 2015
Fan (atyk/Atak!)
Słucham.
Od wczoraj. Od dziesięciu lat.
Od "Powstania" w 2005 r., poprzez "Gusła", "Gospel", "Prąd stały/Prąd zmienny", "Soundtrack", płytę z zapisem koncertu w "Trójce". No i ostatnia - "dzieciom".
Nie recenzuję. Nie jestem obiektywny. Nie muszę być. Rozkoszuje się słowem i dźwiękiem.
Ten zespół mnie uformował. Dzięki Panom z Płocka i okolic, bardzo blisko mojego aktualnego miejsca zamieszkania, HardChief się muzycznie określił, literacko rozwinął. I czerpię garściami z wersów i upajam się tym, co leci z głośników. Do tego parę wspomnień koncertów w całej Polsce, od Muzeum Powstania - pokazali mnie w TV w Wiadomościach, ówczesny mój szef pytał mnie czy zażywam narkotyki, przez miejscówki po obu stronach Wisły, szczeciński "Hormon", gdyński "Opener", Śląsk, Toruń, no i Woodstock - 2008 r. Kiedy byłem ostatnio? Nie pamiętam. Opuściłem się. Ale nadal wiernie nabywam kolejne płyty i nadal z przyjemnością słucham.
Wczoraj też nabyłem dwa numery "Wilq". Z "Wilq" jest podobnie jak z "Lao Che". Tylko dłużej, od jedenastu lat. 21 zeszytów. Będę chował przed młodym jak podrośnie i pokaże mu na osiemnastkę. Bo teksty tam są takie, że ho ho ho.
I jak mawia trener Piechniczek ustami Entombenda - "dziwnym nie jest".
Od wczoraj. Od dziesięciu lat.
Od "Powstania" w 2005 r., poprzez "Gusła", "Gospel", "Prąd stały/Prąd zmienny", "Soundtrack", płytę z zapisem koncertu w "Trójce". No i ostatnia - "dzieciom".
Nie recenzuję. Nie jestem obiektywny. Nie muszę być. Rozkoszuje się słowem i dźwiękiem.
Ten zespół mnie uformował. Dzięki Panom z Płocka i okolic, bardzo blisko mojego aktualnego miejsca zamieszkania, HardChief się muzycznie określił, literacko rozwinął. I czerpię garściami z wersów i upajam się tym, co leci z głośników. Do tego parę wspomnień koncertów w całej Polsce, od Muzeum Powstania - pokazali mnie w TV w Wiadomościach, ówczesny mój szef pytał mnie czy zażywam narkotyki, przez miejscówki po obu stronach Wisły, szczeciński "Hormon", gdyński "Opener", Śląsk, Toruń, no i Woodstock - 2008 r. Kiedy byłem ostatnio? Nie pamiętam. Opuściłem się. Ale nadal wiernie nabywam kolejne płyty i nadal z przyjemnością słucham.
Wczoraj też nabyłem dwa numery "Wilq". Z "Wilq" jest podobnie jak z "Lao Che". Tylko dłużej, od jedenastu lat. 21 zeszytów. Będę chował przed młodym jak podrośnie i pokaże mu na osiemnastkę. Bo teksty tam są takie, że ho ho ho.
I jak mawia trener Piechniczek ustami Entombenda - "dziwnym nie jest".
Subskrybuj:
Posty (Atom)